Nadszedł oczekiwany wyjazd, o
którym pisałam wcześniej. 22-go stycznia mieliśmy się stawić w szpitalu
CZD w Warszawie, w celu wykonania echa serca i miały zapaść dalsze decyzje
odnośnie Wiktorii serduszka. Jechaliśmy w nocy , pełni nadziei, ponieważ po cichu
liczyłam, że oprócz planowanych badań, zrobią mojej córce cewnikowanie, albo
chociaż zaplanują jego termin, bo przecież upłynęło sporo czasu (16
miesięcy) , a my nie mamy pełnej diagnostyki, tak się jednak nie stało…
Warunki na drodze były fatalne i
tak jak zwykle dojazd zajmował nam ok 5godz., tak teraz jechaliśmy prawie 8.
Wiktoria była bardzo niespokojna, nie spała prawie całą noc, choć wyjazd był
planowany, pod nią, żeby mogła przespać trasę. O godz. 9 zmęczeni, dotarliśmy
na miejsce. Na oddział trafiliśmy po 11:00. Dostaliśmy separatkę, w której było
już dwoje dzieci. Wiktorię ucieszył ich widok, radość jednak przerwały
badania i choć były bezbolesne polały się łzy… Na każdą osobę w białym
fartuchu, reagowała histerycznym płaczem, nawet pomiar temperatury budził w
niej niepokój i lęk. Bałam się co będzie przy pobieraniu krwi, gdy
jej założą wenflon, czy nie będzie go zaraz chciała wyrwać, ale Wiktoria
dzielnie podeszła do sprawy i szybko zapomniała co ma w rączce, oczywiście nie
obeszło się bez łez, ale zaraz po tym bawiła się w najlepsze. Na oddziale jest
świetlica, gdzie mogą spędzić czas, pomiędzy badaniami, zarówno mali pacjenci
jak i duzi. Wiktoria zaczepiała wszystkie dzieci, a także ich rodziców.
Każdy patrzył na nią z podziwem, jaka jest grzeczna i mądra, a jej „dźwięczny”
głosik, jak ujęła Pani pielęgniarka, rozbrzmiewał po korytarzu.
Najgorsze były noce. Płacz
dzieci… przeraźliwe krzyki i piski dzieci, które przeżyły traumę, do tego
stopnia, że na każde wyjście rodzica, reagowały płaczem, jakby wyczuwały, że
nie ma przy nich ukochanej mamy… Dziękowałam wtedy Bogu, że stan Wiktorii jest
na tyle dobry, że nie musimy tygodniami leżeć w szpitalu, że może wychowywać
się normalnie w domu, bo nie każdy ma takie szczęście… Dobrze, że teraz jest możliwość bycia przy
dziecku cały czas, z wyjątkiem POPu, ale to zrozumiałe, tylko to małe
dzieciątko nie bardzo rozumie, dlaczego leży tu samo, bez mamy, podłączone do
mnóstwa kabelków, nie rozumie, że to dla jego dobra i choć szpitalne ciocie
zajmują się nimi najlepiej jak potrafią, to i tak nie zastąpią mamy…
Wiktoria była krótko w szpitalu,
więc to nie odbiło się na jej psychice. Nie pamięta, że leżała sama w łóżeczku
zaraz po narodzinach, że mama nie mogła ją wziąć na ręce i przytulic, ale teraz
jest już coraz większa i zaczyna wszystko rozumieć, dlatego chciałabym
jej zaoszczędzić tych pobytów w szpitalu, ale się nie da…
Najgorzej boli cierpienie dziecka
i bezsilność… otóż nasza pani dr prowadząca oznajmiła, że w czwartek
Wiktoria będzie miała echo w uśpieniu i
prawdopodobnie, jeżeli nic się nie będzie działo to wypiszą nas do domu.
Wszystko odbyło się ekspresowo, za wyjątkiem długiego oczekiwania na echo, bo
Wiktoria od godz. 3:00 była na czczo, a na badanie wzięli ją dopiero po 12:00.
Ciężko jest wytłumaczyć takiemu małemu dziecku, że nie może jeść, a kroplówka
nie napełni przecież żołądka, ale i tak dzielnie przeszła przez to wszystko…
Daremne były moje rozmowy i
prośby o cewnikowanie, zarówno z Panią dr, która każde moje pytanie odbierała
jak atak, jak i z Kierownikiem Kardiologii prof. Kawalec.
Nasza Pani dr podsumowała mnie na
koniec, że chce wszystko przyspieszyć, a to się tak nie da…
Przyśpieszyć?! Ponad rok czekam
na diagnostykę, nie wiem czy wada jest operacyjna, czy nie doszło do nadciśnienia,
które nam grozi, bo Wiktoria ma zwiększony przepływ płucny… Rozumiem, że są
inne dzieci, które czekają w kolejce, na cewnikowania, operacje, ale te dzieci
mają plan, ich rodzice wiedzą, co za chwilę czeka ich dziecko i że ten koszmar
zaraz się skończy korektą całkowitą, a ja? Nie wiem nic… Pani prof.
podczas rozmowy ze mną powiedziała, że prawdopodobnie rozszerzą jej
diagnostykę, bo upłynął długi okres czasu, a te naczynia krążenia obocznego
żyją swoim biegiem i dziś jest dobrze, a za chwilę… ale decyzję zapadną w
poniedziałek na kominku i ze względu na dużą odległość , poprosiła o telefon we
wtorek. Powiedziała, również , że do cewnikowań nie ma kolejek, a decyzje
podejmowane są z tyg. na tydzień.
We wtorek zadzwoniłam, tak jak
się umawialiśmy, w tle było słychać głos Pani dr, która zapisywała kogoś na
cewnikowanie, ucieszyłam się, pomyślałam udało się, moje prośby nie spełzły na
niczym. Stało się jednak inaczej… pani dr oznajmiła, że zrobią jej tomografię
komputerową, to co miała zaraz po urodzeniu, czyli nie mogę się przyczepić, bo
przecież rozszerzają jej diagnostykę, tylko, że to nam nic nie daje, bo na
podstawie tych badań nikt nie podejmie decyzji co do operacji i oni doskonale o
tym wiedzą! Wyznaczyli nam termin na kwiecień, choć do cewnikowań nie
było ponoć kolejek. Brak mi słów na to wszystko. Nie wiem dlaczego to robią,
ale na pewno nie robią to dla dobra mojej córki… Niektórzy pytają dlaczego nie
zrobią, zbyt duże ryzyko? Ryzyko zawsze jest, każda narkoza jest ryzykiem,
nawet u zdrowego człowieka, ale dziwi mnie fakt, że robią małym dzieciom
cewnikowania zaraz po urodzeniu, a dlaczego nam nie chcą zrobić, nie wiem, może
czekają aż problem sam się rozwiąże, no bo przecież z kupki NFZ ubyłaby pokaźna
kwota, tylko oni nie dają nam szans nawet na zbiórkę celową…Prawda boli, ale ja
się nie poddaję i nadal szukam pomocy. 27 lutego jedziemy do Łodzi, na
planowane cewnikowanie, także kciuki mile widziane, a kto może niech wspomoże
modlitwą…
Bardzo mnie poruszył opisywany i odczuwany przez Ciebie Moniko, brak zrozumienia ze strony lekarzy. Szkoda, że tak się to dzieje. Macie przecież prawo oczekiwać ich wsparcia i dokładnych wyjaśnień i na pewno nie przeciągania terminów.
OdpowiedzUsuńA Wiktoria, uroczy szkrabek - oczka mądre i bystre - poradzicie sobie!